Comments

You are here:Fun Stuff»Wywiad z Posłem Jerzym Dziewulskim
Sunday, 01 January 2012 20:00

Wywiad z Posłem Jerzym Dziewulskim

 

Wywiad z posłem Jerzym Dziewulskim
przeprowadzony przez dziennikarza ze strony DreamCars.pl w czerwcu 2001 roku.

     Dreamcars: Nasze pytania zaczniemy standardowo - ile lat Pan miał, gdy zrobił prawo jazdy?

     Poseł Jerzy Dziewulski: Szesnaście.

     Dreamcars: Jaki był Pana pierwszy samochód?

     Poseł Jerzy Dziewulski: To dość ciekawa historia. Zrobienie prawa jazdy zbiegło się w dacie z moim pierwszym skokiem spadochronowym. Wydawało mi się, że to był taki skok w dorosłe życie - tutaj spadochron, tutaj prawo jazdy... To już jest coś...
     Ale samochodem jeździłem już wcześniej, w sposób przedziwny. Mój ojciec był kierowcą pani Piłsudskiej przed wojną, zajmował się tym zawodowo przez wiele lat. Pierwszy kontakt z samochodem miałem wtedy, gdy ojciec jeździł na taksówce - to był koniec lat pięćdziesiątych, byłem wtedy małym chłopcem.
     I nie wiedziałem jak samochód działa, na czym to wszystko polega. Widziałem nieraz że ojciec coś przekręca, reperuje w aucie. Czasem robiłem proste rzeczy przy samochodzie, na przykład go myłem. Kiedy pewnego razu ojciec wyszedł na obiad, postawił samochód - Warszawa - był to w tamtych czasach pojazd modny, elitarny.
     I na swoje nieszczęście kluczyki zostawił w stacyjce. Wsiadłem i przekręciłem kluczyk, a jako że auto było na biegu, zaczęło jechać - bez pracy silnika - tylko na rozruszniku. Samochód skakał, a ja sobie myślałem - cholera co za dziwna jazda? Jak oni jeżdżą skoro to tak skacze. Niestety wypaliłem akumulator. A w tamtych latach kupno nowego to była niebotyczna sprawa. Dostałem łomot, bo prawie pół godziny jeździłem na rozruszniku...
     No i tak się zaczęła moja przygoda z motoryzacją. Ale ojciec widząc moje zainteresowania - kupił mi samochód. Dla mnie i mojego brata. Miałem wtedy czternaście lat. Brat był młodszy o dwa lata. Wtedy się trochę łobuzowaliśmy, jak to na Żoliborzu, jakaś szkoła podstawowa, jakieś winka, jakieś papierosy, bijatyki, to jest normalna sprawa dla młodych ludzi.
     I ojciec chcąc nas czymś zainteresować kupił mercedesa V 170 z 37 roku, w stanie agonalnym. I powiedział - panowie, macie tu swój samochód, on ma chodzić.
     Postawił nam go na podwórku przed domem, pamiętam, że to była późna jesień. Silnik pracował, samochód jechał, ale był w fatalnym stanie, wszystko było w rozsypce. Zabraliśmy się za remont. Oczywiście wyciągnęliśmy silnik, bo strasznie dymił i palił olej.
     Nasza wiedza na temat samochodów była wtedy bardzo słaba, ale zabraliśmy się za remont silnika - sami. Doszliśmy do wniosku, że gładzie cylindryczne są w porządku, jakoś na macanego to zrobiliśmy.
      Postanowiliśmy założyć, bardzo już wówczas znane pierścienie gwarantujące niespalanie oleju i w miarę dobrą kompresję - pierścienie inżyniera Corsy. Silnik spasowaliśmy tak, że po włożeniu i próbie uruchomienia na pych koła stały w miejscu i paliły się opony. Nie byliśmy w stanie przekręcić korbowodem!!! Zrobiliśmy go za ciasno. Oczywiście silnik znowu trzeba było wyjąć...
    Remontowaliśmy samochód przez trzy lata. Musieliśmy także odbudować karoserię. Rozbieraliśmy przede wszystkim to, co w tym samochodzie było zgniłe, czyli głównie drewno. Progi, podciągi z drewna dębowego, obijanego blachą - cudactwo to było straszne. I więcej roboty stolarskiej niż blacharskiej. Ale w konsekwencji, po tych trzech latach - pierwszy wyjazd.
     Pamiętam jak dziś: z ojcem, w lato, do Krynicy Morskiej na wakacje. Udało nam się dojechać do Płońska. Tam samochód się zatrzymał. Po zdjęciu miski olejowej okazało się, że panewka jest wytopiona. Dramat. W końcu samochód sprzedaliśmy. Był na chodzie... Ale do dzisiaj wspominam tego mercedesa, bo na tym samochodzie uczyłem się jeździć. I ten samochód po raz pierwszy w życiu rozbiłem.
      Mając szesnaście lat, mając już prawo jazdy, jak dziś pamiętam - jechałem trasą WZ, 50 km/h nie więcej, przede mną jakaś półciężarówka. Pamiętam, że musiałem ostro hamować. Pedał hamulca zapadł się. Hamuję biegami jak mogę, i nagle - bum w tył tego samochodu. Samo uderzenie nie było tak groźne jak to, że nie powiedziałem ojcu że biorę samochód. To był dramat! Ściągnęliśmy samochód. Błotniki, reflektory... Wszystko było pogięte, także pochromowana atrapa. Trzeba to było wyklepać.
      W jednej ze szkół znaleźliśmy warsztat, który nam udostępniono. Przez całą noc i pół dnia robiliśmy ten samochód, klepiąc i nawet lakierując - sami - jak dziś pamiętam odkurzaczem, odwrotną stroną odkurzacza.
     I samochody stały się konikiem brata i moim. Mój brat o tyle go później spełnił, że pracował w ośrodku badań rozwojowych FSO - był kierowcą doświadczalnym. Niestety - zginął prowadząc samochód. Pijany kierowca wjechał w niego. To jest tragedia wielu rodzin w tym kraju. Pijany kierowca siada za kierownicą i zabija człowieka który nigdy nie pił - mój brat był abstynentem. A jechał spokojnie.
      W moim życiu było wiele samochodów; chociażby Renault Dauphine - model z lat pięćdziesiątych, potem był Renault Mayor, Renault 8 - lekkie ciągoty do renówki. Potem był inne samochody - citroen - najpierw 2CV, bo musiał być taki, ale to taka blaszanka na kilka tygodni, potem były fiaty - 850, 850 sport, a następnie samochody o znacznie wyższym standardzie - mówię tutaj o Citroenie DS.
      Wszystkie były kupowane używane albo porozbijane. To nie było tak, że ja mogłem pójść do salonu - nie było w ogóle mowy o tym! Takich salonów po prostu nie było - były tylko polmozbyty - tam można było kupić wartburga czy trabanta, ale trzeba było mieć talon, a ja takich nie miałem. Ja dochodziłem do samochodów drogą ewolucji.
      Od mercedesa, którego zrobiłem i sprzedałem, i tak kolejne - kupowałem porozbijane, robiłem i sprzedawałem. Zawsze parę groszy z tego zostawało. Dobrze sprzedałem fiata 850, dołożyłem jakieś pieniądze, a wówczas w milicji bardzo dobrze się zarabiało - to były sumy bardzo wysokie. Więcej niż górnik czy jakikolwiek inny zawód. Doszedłem do polskiego fiata kupionego w salonie za bony dolarowe PKO.
      Pierwszy dobry zagraniczny samochód kupiłem w Niemczech - to była kompletnie rozbite audi 100 - najnowszy model. Sprzedałem dużego fiata i kupiłem audi. Wówczas mówiło się dużo o korupcji. Każdy, kto miał taki samochód w milicji był sprawdzany - nie można było mieć ani dobrego auta, ani willi. W pięć minut na karku była kontrola. U mnie również.
      Auto kupiłem w 1982 roku z silnikiem 1600 czyli najmniejszym z możliwych. Robiłem go, z kolegami, przez cztery miesiące... Kumpel miał warsztat i tam żeśmy go, że tak powiem, ciągali. Różnymi metodami. Pomiar robiłem tylko i wyłącznie na oko, był to pierwszy taki samochód w Polsce, nie miałem żadnych danych. Ale kiedy samochód wyciągnąłem z garażu, wyglądał jak prosto z fabryki. Oczywiście od razu pojechałem nim do roboty. I kontrola tego samego dnia, inspektorat komendanta milicji - skąd pieniądze, skąd samochód etc. etc.
      Po kilku dniach ustalili - samochód kupiony legalnie, za własne pieniądze - co udowodniłem, remontowany - bo musiałem przyprowadzić świadków, dobrze że miałem rzeczoznawcę który go opisał przed naprawą. Wybrnąłem, kula u nogi i pocisk w oku wielu policjantów... Taki samochód, no ale takie było moje życie, taka była moja pasja, kręciła się dookoła samochodu.
      Później kupiłem w Niemczech inne auto, fiata argenta, prawie fabrycznie nowego, jedynie 2000 km, ale bardzo rozbitego z boku. To wówczas był rządowy samochód. Po naprawie robił duże wrażenie. No ale już doświadczyli jednego, tak więc wystarczyło że powiedziałem, że kupiłem rozbity i gdzie, i obyło się bez kontroli.
      Silnik 2000, dwa wałki rozrządu w głowicy, 140 KM - czyli trzeba powiedzieć jasno - był to, jak na owe czasy bardzo drogi samochód, bardzo dobrze jeżdżący. I od tamtego momentu nabywałem nowe samochody, m.in. dwa polonezy.
      Jeszcze swoją pierwszą Corvette ZR 1 kupiłem rozbitą. Był to samochód, o którym marzyłem. To były lata 80. Chevrolet miał 370 KM, bardzo elitarny samochód, włókna węglowe - ale trzeba było miesiącami dłubać.
      W 98 r. kupiłem fabrycznie nową Corvette, którą tunningowałem. Poprzez swoje doświadczenie wiedziałem - nie wolno nią jeździć. Trzeba ją zrobić w momencie, kiedy ona wychodzi z fabryki. Wtedy jest szansa na uzyskanie odpowiedniej mocy i długotrwałą eksploatację. Ale nie udało mi się za jednym zamachem. Najprościej byłoby oddać do jakiejś firmy i zapłacić 200.000 USD.
      Samochód kupiłem na spokojnie, dokładnie taki jaki był mi potrzebny, czyli o bardzo prymitywnym wyposażeniu. Klimatyzacja, radio - to oczywiście było. Ale pozbyłem się wszystkich bajerów, których nie potrzebowałem - regulacji amortyzatorów (Amerykanie patrzyli się jak na nienormalnego faceta), pozbyłem się tych wszystkich rzeczy, o których wiedziałem że je i tak wykopię..
      Wszystko po to, żeby samochód był lżejszy i żeby był stuningowany prawidłowo. Musiałem wymienić cały zespól kontroli amortyzatorów, kontroli trakcji. Zamontować specjalne zbiorniki do ciśnieniowej regulacji każdego z amortyzatorów, ja mam tak że każdy amortyzator jest regulowany indywidualnie, jak w samochodach wyścigowych.
      Wyjąć silnik, rozwiercić go z pojemności 5,7 do 6,1 litra. Zmienić tłoki, korbowody, pierścienie, dać podstawy do tego, żeby osiągnąć założony cel tuningu. Jaki był cel tuningu? Wzrost mocy. Ale trzeba sobie postawić pytanie - o ile? Czy idziemy na wzrost mocy rzędu 50 - 70 KM? Nie - ja sobie pułap wyznaczyłem na 750 KM. Czyli super charger, z doładowaniem, specjalnym chłodzeniem - ze zmianą systemu chłodzenia z pionowego na poziomy. U mnie wentylatory leżą na wierzchu, na silniku. Jeszcze swojego celu nie osiągnąłem, to jest zabawa na parę lat.
      Oczywiście zmiany układu jezdnego a więc zmiana kół, zmiana szerokości felg, bez stosowania jakichkolwiek dystansów - to nie wchodziło w rachubę. Tu nie ma prawa być takich cudów. Ostatnio zmieniłem tylny most. Inne przełożenia - wszystko podlega programowaniu z centralnego komputera, a więc nie jest prostą sprawą wyjąć most i wsadzić inny.

     Dreamcars: Czy są w Polsce specjaliści od tego?

     Poseł Jerzy Dziewulski: Już panu mówię, a więc są już w Polsce specjaliści, ale są to fani Corvetty tylko i wyłącznie. To są jedyni ludzie, którzy są w stanie coś zrobić. Po zmianie mostu w swojej Corvette osiągnąłem 530 KM bez doładowania, czyli jakieś 3,9 do setki. Fabrycznie miał 4,5 do setki. Tuning robiłem włącznie z oświetleniem.
      Przy szybkiej jeździe tym samochodem każda wystająca poza obrys blacha czy plastik powoduje niepotrzebne turbulencje, zakłóca obieg czystości przepływu powietrza. Samochód jest obniżony do tylko 7 cm ponad powierzchnie jezdni. Zrobiłem wszystko co mogłem żeby osiągnąć 530 KM przy wolnossącym silniku. W tej chwili jest projekt, już opracowany, powiększenia do 750 KM z turbo doładowaniem.
      Corvetta pierwsza wprowadziła wyświetlanie komunikatów na szybie, jak w samolocie. Komputer pokazuje wszystkie możliwe kody uszkodzeń samochodu. Kodów jest kilkanaście tysięcy... Do samochodu dodawane są trzy książki, trzy bardzo grube książki serwisowe...
      Możemy testować wszystko, od radia przez silnik po żarówki. Nikt jeszcze nie osiągnął takiego poziomu skomputeryzowania samochodu, i pewnie długo nie osiągnie. Mało tego, jeśli auto ma defekt, który może wpłynąć na bezpieczeństwo, elektronika odcina silnik i uniemożliwia jazdę z prędkością wyższą niż 120 km/h. I nie ma jak skasować akurat tej funkcji. Trzeba jechać do serwisu.
      To Corvetta pierwsza na świecie zrezygnowała z koła zapasowego. Już w 1987 roku, wprowadziła oponę, która pozwala jechać z prędkością 120 km/h bez powietrza. Mało tego, w tym samochodzie do wzmocnienia podwozia używa się drewna! Specjalnego drewna balsa, odpowiednio sprasowanego.
      Corvetta jest to samochód, który - i to mówię z pełną odpowiedzialnością - bije wszystkie samochody wyprzedzeniem myśli technicznej, wszystkie inne samochody na świecie. To Corvetta wprowadziła pierwszy na świecie pomiar ciśnienia w oponach, podawany według ciśnienia atmosferycznego, do drugiego miejsca po przecinku! Czy sześciobiegową skrzynię biegów, w nawiasie mówiąc zaprojektowaną przez amerykanów a wyprodukowaną w Stuttgarcie, przez Mercedesa. Jest to jedyna na świecie skrzynia, która pozwala na zmianę biegów "one to four", czyli jeden do czterech. Jak wrzucimy pierwszy bieg i odpowiednio dodamy gazu to nie możemy włączyć biegu drugiego tylko od razu czwarty. Proszę sobie wyobrazić, co ten samochód wyprawia! Ten, który musi przełączyć jeden dwa trzy i cztery nie może się dziwić, że ja mam 3,9 do setki. Ile on musi młócić żeby uzyskać, powiedzmy 200 km/h!

     Dreamcars: 200 na godzinę? Gdzie się panu udało osiągnąć taką prędkość?

     Poseł Jerzy Dziewulski: Jechałem nim 320 km/h.

     Dreamcars: Tu w Polsce?

     Poseł Jerzy Dziewulski: Nie, we Włoszech i Niemczech. Za określoną opłata można jeździć na niektórych torach, nawet tzw. generalnych (np., MONZA przyp. red.). Oczywiście pod czujnym okiem obsługi toru. To jest na swój sposób snobizm. Ale każde wykroczenie ponad normę w zainteresowaniach jest snobizmem. Mam kumpli - znamy się już wiele lat - którzy szaleją Corvettami, mają też o wiele droższe samochody; Ferrari, Lamborghini, Masserati. Umawiamy się na torach i ścigamy. Mamy swoje wewnętrzne niepisane zasady typu: kto wchodzi pierwszy w zakręt ten ma pierwszeństwo. Chodzi o to by się nie rozbijać, cała zabawa polega na tym żeby się gonić, a nie rozbijać.
      Nawiasem mówiąc rok temu kupiłem drugą Corvette, to już jest dzieło sztuki... Ma ponad dwadzieścia lat i była używana jako PACE CAR (auto które na wyścigach w sytuacjach awaryjnych wjeżdża na tor i prowadzi za sobą bolidy do chwili aż sytuacja się unormuje przyp. red.).
      Oryginalny Pace Car, nawet benzyna była z 78r. Przebieg 300 mil. Zszedł z toru i został odstawiony. Historia tego samochodu jest niezwykle ciekawa. Kupiłem ją w Stanach, to był cud, że na nią trafiłem. Ktoś potrzebował pieniędzy i za to auto zapłaciłem mniej niż za jakąś Toyotę w Polsce (bez cła i podatku). Pojazd został zarejestrowany w Polsce jako zabytkowy, i jest zabytkowy rzeczywiście. Oryginalność tego pojazdu jest w 100 %, ani ułamka procenta nie odejmę. Ma żarówki oryginalne, proszę sobie wyobrazić dwadzieścia parę lat żarówki!!! Na żółto mi świecą co prawda, i trochę przeklinam jak jadę, ale co zrobić - oryginalne to oryginalne. Wszystko jest oryginalne, w tym samochodzie nic nie zostało zmienione. Ja nim wyjeżdżam oczywiście od czasu do czasu, wzbudza ogromną sensację na ulicach. Miałem nawet przypadki typu; stoję na Wisłostradzie - facet jechał, gapił się i pierdut w inny samochód... Dobrze że nie w mój...

     Dreamcars: Po co panu takie moce w tych samochodach?

     Poseł Jerzy Dziewulski: Widzi pan, to nie jest sprawa po co. To jest sprawa mieć. Ja chcę mieć. To nie jest po to żeby wiercić dziurę za przeproszeniem w tyłku w innym samochodzie, nie. Ja nie muszę udowadniać facetowi, że to jest samochód o ogromnej mocy.
      Po pierwsze widać reflektory - zamiast elektrycznie wysuwanych są wypukłe, równo prawie z karoserią, w nich są żarniki łącznie o mocy 600 wat. Wszystko jest studzone specjalnymi wentylatorami....
      Śmieją się koledzy ze mnie, że wożę deskę surfingową z tyłu, to jest potężny spojler wykonany w Stanach Zjednoczonych przez moich przyjaciół w zakładach produkujących Boeingi. Wykonywał to facet, który projektuje skrzydła lotnicze, spojler wykonany jest na wzór skrzydła właśnie...
      Wymiary i parametry są zdjęte z Corvetty przygotowanej do wyścigu Le Mans. Oryginalny spojler jest z włókna węglowego - to byłby straszny koszt, mój jest z aluminium, niezwykle cienkiego. Na upartego można by przedziurawić go palcem... Natomiast wytrzymuje wszystkie parametry powietrza. I dużo daje. Nie zdawałem sobie sprawy jak dużo - po osiągnięciu 280 km/h zaczynałem myszkować. Po założeniu spojlera auto docisnęło się do jezdni. Mam to przećwiczone w Warszawie, koło mostu Grota Roweckiego, gdy trasa była nieskończona i zamknięta. Ustawiałem tam kąt natarcia spojlera. I tam łoiłem...

     Dreamcars: Proszę nam powiedzieć, jakim samochodem jeździ pan na co dzień, po Warszawie?

     Poseł Jerzy Dziewulski: BMW.

     Dreamcars: Piątka, siódemka?

     Poseł Jerzy Dziewulski: Trójka. Najmniejsze BMW, żony, ale ja nim jeżdżę. To jest model 330 Coupe.

     Dreamcars: Próbują się z panem ścigać?

     Poseł Jerzy Dziewulski: Próbują, gdy wyjeżdżam Corvettą. Wywołuję tak potworną agresję u kierowców, że sam byłem zdumiony jak to się dzieje, że drugi kierowca, widząc samochód, któremu nie jest w stanie sprostać, próbuje. Robi brum, brum, brum, coś mi tam pokazuje, że może byśmy. Ja otwieram szybę i mówię - stary, musiałbym się tyłem odwrócić. Tyłem zgoda, ale przodem nie da rady, nie próbuj nawet!!!
      Nie ścigam się z nimi; nie ma tu miejsca, jezdnie są straszliwie zniszczone, trafię raz drugi, ale mogę wylądować na krawężniku. Jak stoi na ulicy ludzie go oglądają, mówią - O kur.., O Jezu... Co to jest?!!
      To naprawdę jest dziwoląg. W środku pięciopunktowe pasy bezpieczeństwa, gaśnice - mogłem założyć jeszcze centralny system gaśniczy ale nie starczyło mi na to kasy. Dzwignia zmiany biegów - z tytanu, trzyczęściowe, ręcznie skręcane felgi, ze specjalnego anodyzowanego aluminium, są ciemnozielono grafitowe. Nie malowane, nie lakierowane. Anodyzowane.

     Dreamcars: Proszę nam powiedzieć jeszcze jedną rzecz, był pan znany jako zagorzały miłośnik motocykli, z tego, co pamiętam klub skorpion....

     Poseł Jerzy Dziewulski: Jeżdżę do dzisiaj.

     Dreamcars: Krążyły takie legendy o kawie w Częstochowie...

     Poseł Jerzy Dziewulski: Ja jeździłem tam bardzo często, zresztą do tej pory mam najsilniejszy motocykl na świecie, ZX12 Kawasaki, motocykl który ma 200KM, także jest czym obracać. Ja nie jestem facetem, który jest nieprzytomny - trzeba sobie zdawać sprawę z tego. Młody człowiek kupuje taki motocykl i nie żyje. Dobrze kiedy facet ma po 40- tce, trzeba wiedzieć czym jest śmierć poza tym, i czym jest życie. Co się traci i co się zyskuje.
      Nie oszukujmy się, ja traktuję życie w sposób, który nie jest da mnie standardowy, mam trzy takie cele w swoim życiu, które dotychczas osiągnąłem, Pierwsze to były moje marzenia; przechodziłem przez etap młodzieńczych marzeń, co chcę, czego oczekuje, co bym robił w życiu... Trzy moje słowa: marzenia, realizacja marzeń, ryzyko. To jest moje całe życie. Robota była też całe życie ryzykowna, obrzydliwie ryzykowna.
      I co? Usiądę teraz w fotelu i będę siedział? Umrę w wyniku zabicia się o własny długopis? Bo go sobie wbiję w oko? Nie, to nie da rady. A dla mnie realizacja marzeń to jest używanie tego, co się osiągnęło - kupiłem motocykl - to nim jeżdżę. Ja jeżdżę motocyklami 15 - 20 lat.
      Pierwszy kupiłem w Tokio, jak służbowo wyjechałem z policji na szkolenia. Tam mi się udało kupić, za grosze. Transport mnie nic nie kosztował, bo przecież pracowałem w Locie. Drugi motocykl był wystawowy, z wystawy w Anglii wrócił do Japonii. W Wielkiej Brytanii nie można było sprzedać motocykla takiej mocy, w Japonii również. Kupiłem go, ZX 10, to był hit!! Miał 140 KM. Za równowartość 2,500 USD, nowy kosztował 7,000 USD.
      Później również udawało mi się kupować motocykle z ogromnymi zniżkami, oni nawiasem mówiąc uczyli mnie jeździć na torze, dowiedzieli się, że ja z jednostki antyterrorystycznej, już wtedy znana gęba w Polsce, targiem, targiem, na następny motocykl dali mi 50% zniżki. No i doszedłem do swojego ZX 12, kupionego już w Polsce. Zloty za granicą. Jak wyjeżdżaliśmy, to ja oczywiście na przodzie i pała, bo jak gliniarze łapali, to mnie łapali, a ponieważ też byłem gliniarz.... W związku z tym ratowałem tyłek pozostałym. A ekipa za mną waliła równo aż furczało.
      Do Częstochowy jeździłem, jak już w Sejmie pracowałem, w 91 roku, już dziesięć lat jestem posłem. I jak mnie coś szczególnie wkurwiło tu w sejmie, albo mi ktoś starał się dokopać, a było tu paru takich - różnymi metodami - przede wszystkim kłamstwem, ja dla odreagowania wsiadałem na motocykl i naprzód. Gdzie na przód, no gdzie można na przód? Jedyna dwupasmówka to ta na Katowice.
      I zanim się obejrzałem zatrzymałem się w Częstochowie. Lało się ze mnie strumieniami, wypiłem rzeczywiście kawę, tam jest taki hotel, zaraz przy kościele na Jasnej Górze, czasem coś zimnego wypiłem, i sru do Warszawy.

     Dreamcars: - I ile to trwało? 40, 45 minut?

     Poseł Jerzy Dziewulski: Powiedzmy sobie, miałem 49 - 52 minuty ( Warszawa - Częstochowa ok. 210 km-przyp. red.).
    Nie piję wódy, jestem abstynentem, podobnie jak cała moja rodzina. Nie palę papierochów, niczego złego w życiu nie zrobiłem, na miły bóg, dlaczego mam nie mieć wady jednej. Jestem normalnym facetem. A tym trzecim elementem w moim życiu jest ryzyko. Staram się w miarę możliwości nie pakować innych w to ryzyko.
      Gdy na szosie widzę trudne sytuacje to się w to nie pakuję. Nie staram się namieszać swoja wiedzą po to, żeby trup się słał za mną. To jest najprostsze, to jest najprostsza głupota. Jak mam odcinek prostej, mogę przewidzieć ruchy innych kierowców... W Polsce co prawda kierowcy jeszcze nie zdają sobie sprawy, że są pojazdy ogromnej mocy, i że naprawdę trzeba trzymać się generalnej zasady - jadę prawą stroną!!
      A kierowcy - lewą stroną, jak jest 60 to jadę 60 bo mi wolno. Mało tego. Jest taka sytuacja - jedzie pan trasą katowicką - on ma 110, ja mam 250. Od momentu, kiedy on spojrzy w lusterko, spuści głowę, i jeszcze raz spojrzy to ja go wyprzedzam. A byłem na horyzoncie. On myśli daleko... I kierunkowskaz w lewo. Tak się zabija motocyklistów, którzy jeżdżą szybko, tu już jest inna strona medalu, a więc są sami sobie winni, ale trzeba mieć na uwadze jedną rzecz, - że kierowcy nie zdają sobie z tego sprawy, że od momentu, kiedy on spojrzy w lusterko, do tego, że on mu siedzi na bagażniku, to ułamki sekund są, tak więc trzeba przewidywać pewne sytuacje.

     Dreamcars: Nie wiem czy się pan spotkał z taką sytuacją - droga, dwupasmówka, jedziemy motocyklem - 130, 140 km/h - i czujemy, że więcej za bardzo nie można, bo ta droga jest po prostu kiepska, a prawy pas jest jeszcze gorszy, bo są tam najczęściej koleiny. Patrzymy w lusterka - mercedes tuż za nami, i długimi, i długimi. Mimo że powinien chyba wiedzieć, że my nie mamy jak zjechać, na prawym pasie możemy się najnormalniej wywalić.

     Poseł Jerzy Dziewulski: To dotyczy najczęściej nowobogackich - ma samochód to w pedał. Ja nie uznaję takiej metody. Ja po pierwsze staram się nie zagrozić innym pojazdom. I ode mnie zależy - jeśli ja się wyrżnę - to moja sprawa. Natomiast nigdy nie zdarzyła mi się sytuacja, w której moja jazda, powiedzmy szybka jazda, spowodowałaby kolizję. Staram się robić wszystko by nie doprowadzić do takiej sytuacji. Ja tak naprawdę nie miałem nigdy wypadku. Zdarzyły mi się - stłuczki, tak jak ta pierwsza, o której opowiadałem.
      I miałem raz stłuczkę nie przeze mnie zawinioną - tylko przez kogoś innego. Delikatna stłuczka, zupełnie nie istotna. Natomiast w rajdach samochodowych miałem wypadki, koziołkowałem, ale to rajdy samochodowe, całkiem inny świat.
      Staram się jeździć tak, żeby nie uszkodzić własnego pojazdu, to jest oczywiste. Fakt jest bezsporny, że nie można przewidzieć reakcji niektórych kierowców. Są zupełnie irracjonalni, na przykład jedzie pan za kierowcą, który jedzie 100 km/h, i pan też jedzie 100km/h. Ja zawsze zachowuje duże dystanse, nie widzę powodu dla których mam siedzieć komuś na bagażniku skoro sam tego nie lubię. I nagle ten kierowca hamuje. Hamuje tylko dlatego żebym ja się wkurwił, i żebym też depnął na hamulec, a jadę te 30 metrów z tyłu. To są takie złośliwe sytuacje, ale to najczęściej faceci w kapeluszach..
      Zawsze stosuję jedną zasadę, - kiedy jadę po mieście, Corvettą, i ktoś siedzi mi 2 metry z tyłu, to po prostu zatrzymuję się i wychodzę. I naprawdę używam wtedy nieparlamentarnych słów - do cholery, co ci imponuje? Że rozbijesz mój i swój samochód? Przecież jak ja depnę hamulcem w mieście, jak coś mi wyskoczy, to nic nie uratuje tych pięciu czy sześciu samochodów które bach na siebie. Panie redaktorze, to są właśnie efekty nie zachowania odległości. Prosta sprawa.
      Błędy jeszcze popełnia się takie. Stoimy w korku - i jest światło. Jeden myśli, drugi prosi, trzeci włącza bieg. Przejadą trzy samochody i koniec! Dlaczego ci kierowcy nie mogą zachować 1,5 czy nawet 3 metrowej odległości? Wtedy mieliby czas włączyć bieg i wszyscy ruszamy. Tak się jeździ we Włoszech, tak się jeździ we Francji. Zatrąbiliby na śmierć kierowcę który blokuje. Tu jestem bardzo czuły, bo mam z tyłu napisane "zachowaj odstęp" na Corvecie. Kiedyś miałem napisane "proszę zachowaj odstęp". Nic nie pomaga. A jak ja nacisnę na hamulce, to naprawdę staję w miejscu.

     Dreamcars: Panie Pośle, dziękujemy serdecznie za rozmowę.

     Poseł Jerzy Dziewulski: Dziękuję państwu bardzo.

Leave a comment

Make sure you enter the (*) required information where indicated.Basic HTML code is allowed.

Interesting Websites