Comments

You are here:American Cars»Cars' Index»F»Ford»Fairlane»1958»1958 Ford Fairlane
Thursday, 31 May 2012 08:45

1958 Ford Fairlane

POLAND, EUROPE

Car Story

 

Robert Jakuć wspomina Forda Fairlane 1958 (2004)

    Było to w roku 1986...

   Jako nastolatek chronicznie cierpiący na potrzebę poruszania się pojazdami mechanicznymi byłem właśnie na etapie poszukiwań czegoś, co miałoby cztery koła i duszę. Miałem już sporo doświadczeń z pojazdami z duszą na dwóch kołach a nawet na trzech (radziecki IŻ albo Junak z wózkiem bocznym :-), niemniej własny samochód to chyba marzenie każdego niesfornego młodzieńca...
   W świecie PRL-owskiej jeszcze motoryzacji szukałem czegoś niezwykłego, auta z którym mógłbym sie utożsamiać, być "dumnym posiadaczem". Nie chodziło jedynie o chęć posiadania ale także możliwość rozwijania pasji, jaką była i jest motoryzacja. Nie za wiele było do wyboru - zamknięte granice, praktycznie zero możliwości kupienia auta z "zachodu" powodowały, że trzeba było rozglądać się w bliższej okolicy. Z najciekawszych eksponatów jakie były do zobaczenia na polskich ulicach możnaby wymienić mercedesy "przejściówki", fordy capri czy też opla kadetta (jeszcze ten model z napędem na tył :-))

   Od dłuższego czasu moją uwagę przykuwał jednak pewien stary i mocno zmęczony FORD, który stał sobie na parkingu koło przyzakładowej stołówki Stilonu - największego w tamtych czasach zakładu pracy w Gorzowie Wielkopolskim.
   Ford ten stał tam kilka lat i raczej nie wyglądał na takiego, który kiedykolwiek gdzieś jeszcze pojedzie. Jako, ze miałem wykupiony abonament obiadowy w owej stołówce, niemal codziennie siadałem tuż przy oknie i wyobrażałem sobie jaki to musiał być kiedyś śliczny samochód.

   Pod koniec lat pięćdziesiątych wyglądał on mniej więcej tak:

a na prospektach reklamowych przedstawiał się następująco:

...I tak marzyłem sobie o tamtych czasach podczas posiłków, aż któregoś dnia w kinie zobaczyłem film Stephena Kinga pt. "CHRISTINE". Co prawda w filmie tym głównym bohaterem był Plymouth Fury, ale przedział wiekowy, piękne skrzydła na tylnych błotnikach i wrażenie, jakie zrobiła na mnie filmowa CHRISTINE spowodowały, że natychmiast stałem się miłośnikiem amerykańskiej motoryzacji z lat 50-tych. Tak oto postanowiłem za wszelką cenę stać się szczęśliwym posiadaczem tegoż właśnie Forda, który kiedyś był piękny i daaaawno już nie jeździł. A wcale nie było to takie proste...

   Nikt nie wiedział, do kogo ten samochód należy ani czy w ogóle jest na sprzedaż. Tak więc koczowałem w okolicach przez całe dnie pytając każdego, kto się nawinął, czy nie wie co i jak, aż pewnego dnia, już z daleka dostrzegłem widok niecodzienny - w FORDZIE były pootwierane wszystkie drzwi!

   W pierwszej chwili - panika - ktoś się włamał do MOJEJ Christine!!!!

   Podchodzę bliżej i widzę dziwnego człowieka, który buszował po aucie jak po swoim. Podszedłem więc do niego i wzburzonym głosem zapytałem:

- "Co pan tu robi !?"

   Facet stanął, popatrzał na mnie chwilę przymrużonymi oczami i po chwili, nic nie odpowiadając, wrócił do swojego zajęcia. Stałem tak zbaraniały i przyglądałem się, co on właściwie robił..... no i doszedłem do wniosku, że on po prostu sprzątał własne auto!!

   Taaaak, to był właściciel!!!

   Okazał się nim mieszkający nieopodal, wyjątkowo niekontaktowy i dziwny gościu. Na miliony pytań, jakimi męczyłem go tego dnia (jak i przy każdej następnej okazji) odpowiedział mi może na kilka i to raczej wymijająco.
   Praktycznie nie wiedział nic o swoim samochodzie - nie udało mi się dowiedzieć niczego więcej o jego pochodzeniu poza tym, że go kupił. A co do stanu technicznego tylko tyle, że miał silnik i skrzynię od jakiegoś Chevroleta.
   Tak więc było to auto bez historii (troszkę nie pasowało do wizerunku Christine z filmu) ale pomyślałem sobie - nie szkodzi - jego historia zacznie sie od nowa.
   Jak już zdobyłem trochę zaufania u właściciela mojej Christine zacząłem delikatnie pytać, czy nie chciałby sprzedać auta. Odpowiedzi nie uzyskałem, znowu popatrzał na mnie przymrużonymi oczami i dalej robił swoje. Drugie, trzecie i n-te podejście również nie dawały odpowiedzi....
    Aż w końcu zapytał mnie wprost:

    - "Po co ci ten samochód ?"

   To pytanie mnie rozłożyło, proste a jakże skomplikowane... Odpowiedziałem więc po krótkim namyśle:

    - "Jak to po co, no żeby nim jeździć!!!"

   Nie dysponuję niestety żadną fotką z tamtego czasu, która zobrazowałaby wydźwięk moich słów ale wydaje mi się, że rozbawiłem mocno owego gościa, bo przestał grzebać w bagażniku i przez długą chwilę przyglądał mi się z drwiącym uśmiechem... Ale usłyszałem w końcu słowa, na które od dawna czekałem:

- "Przyjdź jutro, pogadamy"

   Nie pamiętam już, jak długo jeszcze przekładał termin "pogadania", ale w końcu doczekałem się rozmowy o cenie. Taaaaa..... Kiedy gościu widział już, że pragnienie wejścia w posiadanie nie pozwalało mi racjonalnie myśleć, oświadczył dnia któregoś, że owszem, mógłby sprzedać mi moją Christine......... za 300 000 złotych.

   BUUUAAAAA!!!!!

   Za tyle można było wtedy kupić dziesięcioletniego fiata 125p... Na tamte czasy, dla mnie jako nastolatka, juz kwota 50 000 złotych była górą pieniędzy. Niemniej nic mnie tak nie ucieszyło jak sama szansa na zakup... Kilka miesięcy wzmożonych kombinacji (posprzedawałem wtedy wszystko, co dało się sprzedać) i uzbierałem 230 000 złotych. Byłem pewien, że więcej już nic nie wyskrobię więc zapukałem do gościa z drżącym sercem i obwieściłem niepewnie, że za tyle byłbym w stanie kupić samochód. Chyba był zaskoczony, bo przez te kilka miesięcy sie do niego nie odzywałem. I tak właśnie doszło do zakupu mojego pierwszego własnego samochodu.
   To nic, że nie miał dowodu rejestracyjnego....
   To nic, że nie figurował w żadnych archiwach Wydziału Komunikacji......
   To nic, że byłem spłukany do reszty.....

   Po długich poszukiwaniach odkryłem, jak właściwie nazywał sie mój samochód (wtedy nie było jeszcze Internetu, ba, nawet telefon był luksusem!).
   Nazywał się Ford Fairlane.
   Wyprodukowany był w 1958 roku.
   Oryginalnie powinien mieć fordowski V8, ale ktoś kiedyś zamontował mu sześciocylindrową rzędówkę z Chevroleta Nova z roku 1964 o pojemności 3,2L wraz z automatyczną skrzynią biegów. Chociaż były właściciel bąkał coś, że słyszał ten motor jak pracował, to prawda okazała sie okrutna. Tłoki tak przyrdzewiały do cylindrów, że nawet młotkiem ledwie udało mi się je wybić. Pierścienie trzeba było wyskrobywać po kawałku. Ogólnie stan mechaniki był okrutny, co gorsza autko nie zdradzało żadnych magicznych mocy tak jak filmowa Christine. Cóż to jednak dla mnie, zapału mi nie brakowało.....

   Wynająłem stary warsztat 30 km od domu i dojeżdżałem w weekendy i wolne dni. W międzyczasie zacząłem pracować (chroniczny brak funduszy), a naukę przesunąłem na popołudnia.
   Prawie dwa lata
    dłubałem,
      malowałem,
        szlifowałem,
          dorabiałem,
            piłowałem,
              regulowałem,
                wymieniałem,
                  polerowałem,
                    przykręcałem,
                      szpachlowałem,
                        oklejałem,
                          podnosiłem,
                            opuszczałem,
                              głaskałem,
                                pieściłem czułymi słówkami i
                                  spałem w bagażniku, aż w końcu.....

    Na początku 1989 roku udało mi sie odpalić silnik. Pomalowałem Christine na czerwono pięknym lakierem, który znajomy pracujący na kontraktach przywiózł mi z DDR. Zdobyłem akumulator od ciągnika 165 Ah (jedyny, który był w stanie trochę zakręcić spalonym rozrusznikiem). Dopracowałem w miarę możliwości tapicerkę......
i zaryzykowałem jazdę próbną.

     Jezuuuuu, jakie to było przeżycie!!

     Asfaltowa droga łącząca dwie miejscowości o długości 2 km była cała moja!

     Wiatr we włosach, uśmiech dookoła głowy, latające kołpaki i osłupiałe miny tubylców pamiętam do dzisiaj. Do pełni szczęścia (oprócz dokumentów) brakowało mi tylko paru szczegółów - na przykład ładowania (prądnica skonała z powodu jakiegoś zwarcia), oleju w skrzyni biegów, który wyciekał z prędkościa 1 litra na minutę (uszczelniacze były nie do zdobycia - żadne polskie nie pasowały), łożyska do pompy wodnej (zatarło się od stania), hamulców (po prostu nie hamowały), no i paru innych drobiazgów.

    Ponieważ nigdy nie byłem dobrym fotografem i nawet nie posiadałem aparatu, pomysł uwiecznienia auta na zdjęciach podsunął mi znajomy. Właściwie tylko dzięki niemu mogę teraz powspominać, jak to drzewiej bywało....


 

   Zrealizowałem wtedy jedno z moich marzeń - jeździłem własnym amerykańskim samochodem!

 

   Szkoda, że tylko kilkanaście minut.

 

    Ponieważ życie goniło do przodu, szalonych pomysłów przybywało w znacznym tempie a przy moich tamtejszych możliwościach nie byłbym w stanie doprowadzić CHRISTINE do stanu pełnej lub nawet częściowej funkcjonalności, postanowiłem ją sprzedać. Nie pamiętam już teraz do jakiej gazety dałem ogłoszenie.
    Przyjechało dwóch zainteresowanych gdzieś z Polski. Obejrzeli, pomyśleli i zdecydowali się kupić za 2 000 000 złotych. Biorąc pod uwagę inflację chyba nie zarobiłem zbyt wiele ale nabrałem doświadczeń i nauczyłem się cierpliwości.
    Nawiązałem też z CHRISTINE pewien rodzaj przyjaźni - trochę inny niż Arnie Cunnigham w filmowym pierwowzorze - niemniej już wtedy zdałem sobie sprawę, że maszynę trzeba zrozumieć aby wiedzieć czego jej potrzeba. Jeżeli nauczysz się rozpoznawać i zaspokajać pragnienia swojego samochodu czy motocykla wtedy będziesz i z niego i z siebie baaaaaaardzo zadowolony.
    A że można nawet pokochać swój samochód i chcieć z nim być przez kilkanaście lub więcej lat - o tym przekonałem się później i jeszcze kiedyś o tym napiszę.....

 

    CHRISTINE w 1989 roku powędrowała pod Jelenią Górę w okolice miejscowości zwanej chyba Bobolice albo coś w tym rodzaju.
    Odbyłem wtedy pożegnalną jazdę - całą drogę siedziałem za kierownicą mojego auta, chociaż miejscami ostro padało.
    Nic to, zabrałem ze sobą kask od motocykla :-)) .............i tylko ten malutki szczegół - 99% drogi byłem holowany.......

 

    Od tamtej pory ślad się urwał - ktokolwiek wie coś o losach czerwonego Forda Fairlane '58 z obciętym dachem - proszę o maila- This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it.

 

    Ja natomiast wtedy, widząc co się działo po otwarciu granic, za 900 000 złotych kupiłem lawetę i zarobiłem sporo grosza wypożyczając ją tym, co rozpoczęli import zachodnich aut do Polski......

 

    Pozdrawiam wszystkich miłośników motoryzacji, Robert Jakuć.

 

 

Leave a comment

Make sure you enter the (*) required information where indicated.Basic HTML code is allowed.

Interesting Websites